REKLAMA
Zarejestruj się
REKLAMA
Obraźliwe słowa wypowiedziane z pełną premedytacją, ale i te rzucone w skrajnych emocjach czy pomówienia szeptane za plecami lub publikowane w komentarzach w sieci – to wszystko może nieść za sobą poważne konsekwencje prawne. Zniewaga i zniesławienie dotykają obecnie coraz więcej osób, zarówno w codziennych relacjach, jak i w wirtualnym świecie. Internet dodatkowo podsyca te zjawiska, zamieniając wymianę poglądów w lawinę hejtu, a pozorna anonimowość użytkowników dodatkowo wzmacnia poczucie bezkarności. Zniewaga i zniesławienie, choć przez wielu używane zamienienie, to w rzeczywistość dwa różne zjawiska. Czym się różnią i jakie kary grożą za obraźliwe słowa? Wyjaśnia to adwokat Dawid Jakubiec z Kancelarii Kupilas&Krupa w Bielsku-Białej, który tłumaczy także, gdzie kończy się wolność słowa, a zaczyna odpowiedzialność karna.
Na przestrzeni lat można co jakiś czas usłyszeć zarzuty kierowane wobec osób, które nie popełniły nigdy żadnego czynu zabronionego, ale mają odpowiadać za swoich bliskich, którzy tego mieli dokonać. Tymczasem odpowiedzialność jakiejś osoby wcale nie musi przesądzać o tym, jacy są jej najbliżsi. Ponadto, należy także zaznaczyć, że przypisanie komuś odpowiedzialności za popełnienie przestępstwa/wykroczenia należy najpierw udowodnić w drodze stosownego postępowania.
Zniesławienie to pomówienie osoby, instytucji bądź organizacji, które stawia ją w opinii publicznej w złym świetle, podważa zaufanie i wiarygodność do niej, a tym samym powoduje szkody reputacyjne i wizerunkowe. Przestępstwo zniesławienia zagrożone jest karą grzywny, ograniczenia lub pozbawienia wolności, a na gruncie przepisów cywilnych skutkuje roszczeniem o naprawienie szkody. Na odpowiedzialność z tego tytułu narażeni są przede wszystkim twórcy treści, m.in. dziennikarze, biografowie, copywriterzy i inne osoby opiniotwórcze.
Sąd Najwyższy utrzymał 23 maja 2023 r. wyrok warszawskiego sądu apelacyjnego, w którym umorzono sprawę pisarza Jakuba Żulczyka oskarżonego o znieważenie prezydenta Andrzeja Dudy na Twitterze. To ostatecznie kończy sprawę wpisu, w którym - w kontekście wyborów prezydenckich w USA - Żulczyk nazwał prezydenta "debilem".
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA