Piątkowy handel na krajowym rynku FX rozpoczął się bez większych zmian wartości naszej waluty – o godz. 9:31 euro oscylowało wokół 3,8750 zł, a dolar 2,8450 zł. Niewykluczone, że po części jest to wynikiem pewnej stabilizacji notowań EUR/USD w przedziale 1,3580-1,3630 na przestrzeni ostatnich kilkunastu godzin. Niemniej trudno nazywać to odreagowaniem po wcześniejszym silnym spadku.
Jeszcze w środę rano można było mieć nadzieję, iż „neutralny” komunikat FED-u w połączeniu z rysującym się planem pomocy dla Grecji ze strony państw strefy euro (co prawda możliwym do użycia w ostateczności, ale jednak to coś), pozwolą na nieco większe odbicie notowań euro, zwłaszcza, że na chwilę kurs EUR/USD znalazł się powyżej poziomu 1,38.
Wszyscy wiedzą, że w greckiej sprawie trzeba coś zrobić, tyle, że każdy woli, aby zrobił to ktoś za niego. W efekcie w politycznym żargonie sprowadza się to do tego, iż większość krajów przypomina Grekom, iż są sami odpowiedzialni za swoje problemy i powinni wziąć na siebie ciężar ich udźwignięcia. Trudno się z tym nie zgodzić.
Piątkowy ranek przynosi nieznaczne umocnienie naszej waluty – o godz. 9:30 euro tanieje do niecałych 3,89 zł, a dolar schodzi poniżej 2,84 zł. Z kolei powyżej poziomu 1,3700 rośnie kurs EUR/USD, chociaż na razie nie udaje się naruszyć oporu na 1,3730.
Między amerykańską walutą a rynkiem surowców, szczególnie złota, znów coś się zaczyna „psuć”. Od początku grudnia ubiegłego roku, czyli od trzech miesięcy, dolar zdecydowanie się umacnia. Od szczytu z końca listopada zyskał wobec euro ponad 11 proc. Aż do końca stycznia notowania złota zachowywały się „posłusznie”, zniżkując o niemal 15 proc. Ale w lutym ta książkowa prawidłowość została wyraźnie zakłócona. Dolar nadal się umacniał, choć w nieco słabszym niż poprzednio tempie.
O ile jeszcze można zrozumieć podwyżkę stopy dyskontowej o 25 p.b. (jest to jedno z pierwszych posunięć na drodze do zacieśniania polityki monetarnej i obecnie mało istotne – przedstawiciele FED mają w tym rację), to jednak sam fakt dokonania takiego posunięcia poza kalendarzowym terminem, czyli standardowym posiedzeniem FOMC, budzi pewne wątpliwości. I na nic nie zdadzą się tutaj tłumaczenia, iż jest to odpowiedź na poprawę warunków na rynkach finansowych, czy też tak zwany powrót do normalizacji.
Dzisiaj o godz. 14:00 Główny Urząd Statystyczny opublikuje dane o styczniowej produkcji przemysłowej. Oficjalne prognozy (za Reuters) mówią o jej wzroście o 6,2 proc. r/r w porównaniu z 7,4 proc. r/r w grudniu. Pojawiają się głosy, iż odczyt może być słabszy ze względu na ostrą zimę, a także spadek indeksu PMI dla Polski w styczniu. Mimo tego wydaje się, że dynamika powyżej 5 proc. r/r jest realna do osiągnięcia i paradoksalnie powinna stać się wsparciem dla złotego.
Podczas ostatniego posiedzenia FED w dniach 26-27 stycznia jeden z członków FOMC, Thomas Hoenig z Kansas, opowiadał się za zniesieniem magicznej frazy „extended period” przy opisie stóp procentowych, które jak wiadomo są obecnie na dość niskim poziomie. Rynek odebrał to jako sygnał, iż w łonie FOMC buduje się „jastrzębie” skrzydło, co może sugerować szybsze podjęcie działań w tzw. strategii wyjścia, których zwieńczeniem będzie podwyżka stóp procentowych.
W piątek kurs euro w dolarach zdołał wybronić kluczowy poziom 1,3650, chociaż nie obyło się bez emocji. W pewnym momencie kurs zanurkował w okolice 1,3585 i w zasadzie, gdyby nie pozytywne zakończenie handlu na Wall Street, to mogłoby być krucho. W każdym razie weekend dobrze zrobił tym inwestorom, którzy poddali się swoistej „euro-histerii”.
Ostatnie kilkadziesiąt godzin to okres istnej histerii wśród inwestorów, która zaowocowała dość wyraźnym umocnieniem się amerykańskiego dolara, silnymi spadkami cen surowców i mocną przeceną na giełdach. I po części jest ona pewnym zbiegiem okoliczności, gdyż czynniki, które doprowadziły do tak silnego ruchu były znane od jakiegoś czasu – jak chociażby potencjalne problemy fiskalne części krajów strefy euro, o których spekulowano od kilku tygodni.
Spore oczekiwania wspierane przez pojawiające się pozytywne rekomendacje dla naszej waluty ze strony zagranicznych banków, musiały przełożyć się na test okolic 4,00 zł za euro. Doszło do tego dzisiaj o poranku, kiedy notowania przetestowały poziom 4,0008 zł. Niewątpliwie pewnym wsparciem mogły być tutaj informacje z Chin. Tamtejszy bank centralny zasugerował, iż na razie utrzyma mechanizmy „quantitative easing”, co nieco poprawiło nastroje wokół bardziej ryzykownych aktywów. W pozytywnym tonie na temat perspektyw złotego wypowiedział się dzisiaj także szef NBP, Sławomir Skrzypek.
W poniedziałek kurs euro na rynku międzybankowym osiągnął poziom 4,0152 zł - najniższy od dwunastu miesięcy. Narodowy Bank Polski ustalił kurs kupna euro na 4,0019 zł, a sprzedaży na 4,0827 zł. Kurs średni wyniósł 4,0312 zł. Kredytobiorcy czekają na podobny rekord kursu franka. By to osiągnąć, waluta ta musiałaby stanieć o około 7 groszy.