Czy można mówić o przegranej sprawie w kościelnym procesie małżeńskim?
REKLAMA
REKLAMA
Tak o wygranej, jak i o przegranej nie powinno się mówić, naturalnie pomijając czysto emocjonalne podejście do swojej sprawy i w swojej sprawie, bowiem wówczas takie zachowanie wydaje się zrozumiałe.
REKLAMA
Celem kościelnego procesu o orzeczenie nieważności zawiązku małżeńskiego jest nie tyle odpowiedź na zasadnicze pytanie: czy małżeństwo zostało nieważnie zawarte? Lecz przez to pytanie celem jest dotarcie do prawdy obiektywnej o stanie związku, albowiem co najmniej w chwili jego powstawania mogło ono już być nieważne z przyczyn podanych przez prawodawcę. Przyczyny te (tytuły prawne) są powszechnie znane, nie są gdzieś zawoalowaną treścią, stąd „tworzenie” ich po zawarciu związku nie może być podstawą do orzeczenia jego nieważności, a skoro tak, to nie służą tak pojętemu wygraniu swojej sprawy. Aby lepiej to zrozumieć warto posłużyć się jednym z przykładów, chociażby kwestią choroby psychicznej, podpadającą pod niezdolność natury psychicznej wymienionej w Kodeksie Prawa Kanonicznego w kan. 1095 nr 3. Aby orzec na jej podstawie nieważność małżeństwa istnieje wymóg udowodnienia jej istnienia co najmniej w chwili zawierania związku, zaś celem kościelnego procesu małżeńskiego będzie potwierdzenie tegoż faktu przez udowodnienie.
Zobacz również: Nietypowe rozwiązania w kościelnym procesie małżeńskim
REKLAMA
Pierwszym etapem jest potwierdzenie-udowodnienia, aby tym sposobem podać argumentację za tym, iż „zasługą” żadnej ze stron nie będzie istnienie jakiegoś rodzaju niezdolności. Natomiast jedyną zasługą będzie prośba o wszczęcie procesu właśnie z tej a nie innej przyczyny. Dotyczy to każdego tytułu, stąd konieczna jest ich znajomość. Zdarza się, iż proces przebiega na podstawie nie takiej przyczyny, jaka winna zostać podniesiona, gdyż strony tak mylnie sądziły. Wówczas można mówić o swoistego rodzaju przegraniu, co jednak przy zasadności istnienia innych tytułów do danej sprawy, można mimo wszystko naprawić.
Analogicznie, skoro nie powinno mówić się o przegranej, tak również nie powinno mówić się o „wygranej”. Nie będzie zasługą stron istnienie takiego a nie innego stanu faktycznego, stąd nie będą ani „zwycięzcami”, ani „winnymi” i to niezależnie od tego też po czyjej stronie należy upatrywać przyczynę pozytywnego wyroku.
Należy wiedzieć, iż przez podkreślenie właśnie stanu faktycznego, stanu obiektywnego trudno jest mówić o „winie” w znaczeniu powszechnie stosowanym.
Zobacz: "Wina" stron w kościelnym procesie małżeńskim
REKLAMA
Skoro tak przedstawia się sytuacja to można postawić dosyć kontrowersyjne pytanie o sens podjęcia starania o stwierdzenie nieważności swojego małżeństwa. Takie pytanie może pozostawać w związku ze źle pojętym rozumieniem prawdy obiektywnej. W końcu może pozostawać w związku z pewną obojętnością, typu: „że skoro chodzi o dojście do prawdy obiektywnej to ona sama się obroni, a każdy wie, że mój pierwszy związek jest nieważny”. Nic bardziej mylnego. Pomijając płaszczyznę moralną, to właśnie przez podjęcie prawnych kroków i to właściwych nie obserwuje się jakiegoś zniechęcenia, a wręcz dążenie do potwierdzenia stanu faktycznego/prawdy.
Jak to powyżej zostało już stwierdzone, na pewno można przytoczyć też inną argumentację, bowiem nie można całkowicie odrzucać argumentów strony przeciwnej, a wręcz odwrotnie, warto byłoby się w nie wsłuchać i przeanalizować. O „przegranej” można mówić wtedy, gdy zabrakło wiedzy i przykładowo, zamiast wyjść z propozycją tej właściwej przyczyny, zaproponowana została zupełnie inna - zamiast opisać na podstawie odpowiednich faktów właściwą przyczynę, uwaga skoncentrowana została na zbytecznych zdarzeniach.
Zobacz też: Stwierdzenie nieważności małżeństwa – jak rozpocząć?
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat