Emigracja polskich specjalistów w związku z otwarciem niemieckiego rynku pracy
REKLAMA
REKLAMA
Pół miliona polskich specjalistów wybiera się do pracy za Odrę. Największe zapotrzebowanie jest na spawaczy, lakierników, budowlańców i mechaników. Aby ich zatrzymać, nasze firmy będą podnosić płace, co napędzi inflację.
REKLAMA
Największe zainteresowanie wyjazdami jest w rejonach przygranicznych. W woj. lubuskim, wielkopolskim, dolnośląskim i zachodniopomorskim do wyjazdu szykuje się ponad 100 tys. osób. Tylko na targach pracy w Nysie, które 25 marca zorganizował powiatowy urząd pracy, chęć wyjazdu zadeklarowało ok. 3 tys. fachowców, m.in. operatorów maszyn, murarzy i piekarzy.
Takie potwierdzone dyplomy na niemieckim rynku pracy oznaczają nawet o połowę wyższe wynagrodzenie: robotnik bez papierów dostanie 1200 euro miesięcznie. Z papierami czeladniczymi 1600, a z mistrzowskimi ponad 2 tys. euro.
To, co dobre dla pracowników, nie oznacza jednoznacznych korzyści dla naszej gospodarki. O ile w 2004 roku na Zachód wyeksportowaliśmy głównie osoby bezrobotne, o tyle teraz firmy będą tracić fachowców.
Odpływu specjalistów obawia się zwłaszcza mały i średni biznes. Z ostatniego badania portalu Pracuj.pl wynika, że aż 61 proc. przedsiębiorców z tego sektora obawia się problemów z rekrutacją. By zachować moce produkcyjne, część z nich będzie musiała podnieść płace. Z prognozy firmy badawczej Manpower wynika, że już w drugim kwartale podwyżki planuje ponad 35 proc. firm budowlanych i ponad 20 proc. spółek z branży produkcyjnej.
Niekontrolowany wzrost płac grozi spadkiem rentowności naszych firm, a przede wszystkim niebezpiecznym wzrostem inflacji, która dziś wynosi ponad 3,6 proc.
REKLAMA
Na miesiąc przed otwarciem niemieckiego rynku pracy prawdziwe oblężenie przeżywają polskie izby rzemieślnicze i przygraniczne samorządy lokalne. Przyjeżdżają do nich przedstawiciele niemieckich agencji zatrudnienia, a często sami przedsiębiorcy. W ubiegłym tygodniu na targi pracy w Nysie organizowane przez powiatowy urząd pracy przyjechało 20 niemieckich firm i agencji rekrutacyjnych: z Berlina, Monachium, Deusseldorfu. – Tylko z urzędu pracy w Magdeburgu mieliśmy 50 ofert pracy – mówi nam Daniel Machnik z nyskiego urzędu pracy. Najbardziej poszukiwani są spawacze, lakiernicy, budowlańcy, mechanicy i kierowcy.
Zainteresowanie ofertami ze strony Polaków było ogromne: już po kilku godzinach skończyły się ulotki i broszury informacyjne, które niemieckie firmy przywiozły ze sobą. Podobną imprezę w kwietniu przygotowuje Wojewódzki Urząd Pracy we Wrocławiu. Już dziś udział w niej zapowiedziało i potwierdziło ponad 50 niemieckich firm i agencji.
REKLAMA
Niemieccy pracodawcy przyjmują przede wszystkim tych, którzy znają język. Ale wielu gotowych jest zatrudniać tłumaczy albo kierować pracowników na kursy językowe. Na przykład agencja Adecco na zlecenie niemieckiego pracodawcy prowadzi już 4-miesięczny kurs języka niemieckiego dla pielęgniarek, które mają pracować w szpitalach i klinikach za Odrą. Podobne szkolenia organizowane są także dla kierowców, cieśli, monterów i operatorów maszyn.
Niemieccy pracodawcy oferują Polakom najniższe wynagrodzenia (ok. 7 – 12 euro miesięcznie), ale w porównaniu z pensjami w Polsce są one i tak o 3 – 6 razy większe. Droższe jest wprawdzie utrzymanie (mieszkanie i jedzenie to ok. 300 – 400 euro), ale wielu pracodawców wspólnie z władzami samorządowymi gotowych jest wynajmować dla Polaków puste budynki, których nie brakuje na przykład we wschodnich landach. Tak jest np. w Cottbus, z którego w ciągu ostatnich 20 lat wyjechało do zachodnich regionów ponad 800 tys. osób.
Choć politycy i eksperci od rynku pracy uspokajają, że po 1 maja nie będzie ogromnego exodusu i rewolucji na rynku pracy, to dla małych i średnich firm może się to okazać problemem. Już teraz 61 proc. z nich skarży się na problemy ze znalezieniem rąk do pracy. Zwłaszcza że krajowy popyt konsumpcyjny oraz rosnący eksport sprawiają, że firmy zwiększają produkcję i szukają pracowników. Już dziś znalezienie w Zielonej Górze fachowca graniczy z cudem. – Żeby ich zatrzymać, musiałem każdemu dać po 5 – 10 proc. podwyżki, ale na tym pewnie się nie skończy – mówi nam Andrzej Janków, właściciel zakładu szklarskiego i hurtowni, zatrudniający ok. 10 osób.
Na podobny krok decyduje się wielu właścicieli zakładów rzemieślniczych i firm w zachodniej Polsce. W centralnych, a zwłaszcza we wschodnich i południowych regionach, gdzie bezrobocie w dalszym ciągu utrzymuje się na wysokim poziomie, presja płacowa jest mniejsza. Jednak jak prognozuje Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, problem ten będzie narastał.
Według niemieckiego Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy, za Odrą, gdzie bezrobocie wynosi 6,5 proc. i jest jednym z najniższych w UE, brakuje aż 3 mln pracowników, a 70 proc. firm ma problemy ze znalezieniem fachowców. Ekonomiści przestrzegają, że problem ten będzie się pogłębiać, a to grozi niemieckiej gospodarce spowolnieniem tempa wzrostu PKB.
Oprócz pracy można korzystać ze świadczeń
Polacy pracujący w UE mogą na podstawie tzw. koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego korzystać z różnego rodzaju świadczeń. Dotyczy to m.in. zasiłków chorobowych, macierzyńskich czy dla bezrobotnych. Pracownik mający dzieci zyskuje prawo do świadczeń rodzinnych. Nawet wtedy, gdy drugi rodzic i jego dzieci mieszkają w Polsce. Zwykle te świadczenia są wyższe niż w Polsce. Na przykład:
- zasiłek dla bezrobotnych w Niemczech to minimum 60 proc. ostatniej pensji netto,
- wysokość zasiłku na dziecko w Niemczech to 184 – 215 euro miesięcznie, w Polsce maksymalnie 98 zł.
Pełny tekst: Miesiąc do otwarcia niemieckiego rynku pracy: ucieknie pół miliona specjalistów
Zobacz również serwis: Praca za granicą
REKLAMA
REKLAMA
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat