W amerykańskim mieście Charlotte pewien człowiek wygrał odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że odszkodowanie uzyskał z racji ubezpieczenia od pożaru drogocennych cygar, które jak twierdził spłonęły w serii minipożarów. Sąd przyznał mu rację i nakaz ubezpieczycielowi wypłatę sumy ubezpieczenia. Niestety zwycięzca nie cieszył się zbyt długo wygraną, gdyż wkrótce po wypłaceniu odszkodowania, z zawiadomienia ubezpieczyciela został aresztowany pod zarzutem wyłudzenia odszkodowania i umyślnego spowodowania spłonięcia przedmiotu ubezpieczenia.
Trudno stwierdzić, czy taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce. Zdaniem wielu jest to jedna z typowych „miejskich legend”. Nie ulega wątpliwości, że coś jednak na rzeczy jest. Potrafimy narzekać na naszych posłów, którzy co rusz urzekają nas kolejnymi absurdami, ale prawda jest taka, że daleko im jeszcze do poziomu, jaki osiągnęli ustawodawcy z innych krajów. Poniżej subiektywny przegląd absurdalnych przepisów prawa.
Jak to się robi w Ameryce?
O tym, że zmienność i niestałość prawa jest czasami cnotą można przekonać się analizując absurdalne przepisy, które uchwalone dawno temu, a które formalnie nadal obowiązują. Wiele takich kwiatków można znaleźć w Stanach Zjednoczonych.
W Alabamie, stanowe prawo zabrania organizacji zapasów niedźwiedzi. Zapewne, swego czasu, był to jeden ze sposobów na zabicie nudy. Ciężki los czeka również tych, którzy będą sprzedawać orzechy po zachodzie słońca w jednym hrabstw tego stanu. Z jakiegoś powodu było to niemile widziane przez lokalne władze i zostało zabronione.
Iście nowatorskim podejściem z kolei wykazały się w 1930 r. miejskie władze Ontario, które zakazały kogutom piać na terenie miasta. Z racji tego, iż nie znaleźliśmy informacji na temat buntu kogutów, należy przyjąć, że pokorne ptaki przyjęły zakaz ze zrozumieniem.
Inny problem miały natomiast kiedyś stanowe władze Kentucky, którym zdaje się dokuczał fakt luźnego podejścia mieszkańców do zasad higieny. Dlatego też zgodnie uchwalono, iż obowiązkiem obywateli była (czy nadal jest?) kąpiel co najmniej raz w roku.
Jazda na śpiocha zabroniona
Dużo absurdu można znaleźć również prawie stanowionym współcześnie. W Tennessee prawo zabrania prowadzenia samochodu w czasie snu, co oznacza, że mogła być to jedna z rozrywek tamtejszych mieszkańców. W Alabamie z kolei zakazane jest prowadzenie pojazdu jedynie z zawiązanymi oczami, co może wskazywać, że przejażdżka w trakcie snu jest dozwolona.
Zobacz serwis: Prawo na drodze
Co gorsza, senne podróże samochodem nie są jedyną rzeczą, z której musieli zrezygnować Amerykanie. Tamtejsze prawo wchodzi im do domu o wiele bardziej i intensywniej, niż możemy to sobie wyobrazić. W Minnesocie prawo stanowe zabrania spania nago we własnym łóżku. Co prawda trudno oczekiwać, by na straży tego przepisu stała policja, dlatego też wydaje się, że w egzekucji zakazu władze liczą na anonimowe donosy obywateli.
Prawodawcy proszą, apelują, ale przede wszystkim zakazują. W kalifornijskiej miejscowości Baldwin Park trudne czas nadeszły dla miłośników zwierząt domowych. Mieszkańcy nie mogą trzymać w domu więcej, niż trzech kotów lub psów. Jeszcze ostrzej do sprawy podeszły władze San Jose , gdzie można mieć tylko dwóch pupili.
Wielka Brytania
Jednak absurd prawny to nie tylko domena Amerykanów. W ostatnim czasie na najgłupszy przepisy głosowali mieszkańcy Wielkiej Brytanii. Bezapelacyjnie zwyciężyło prawo, które zabrania umierania w budynku Parlamentu. Z jednej strony wydaje się, iż słusznie, gdyż umieranie w tak istotnym miejscu każdej demokracji można uznać za co najmniej niestosowne, lecz trudno sobie wyobrazić jaka kara była przewidziana dla osoby, która złamała ten zakaz. Z pewnością nie była to kara śmierci.
Zobacz serwis: Sprawy karne
Drugie miejsce zajął przepis, zgodnie z którym zdradą stanu jest naklejenie znaczka z podobizną króla/królowej do góry nogami.
Ogórek ma być prosty
Powyższe przykłady wydają się śmieszne, jednak nie umywają się do tego co tworzą biurokraci Unii Europejskiej. Co gorsza, zdaje się że przy okazji nawet najgłupsze przepisy tworzą jak najbardziej na poważnie. Prawo unijne ma bowiem za zadanie uregulowanie przepisem wszystkiego, co tylko możliwe. Symbolem tego przez długi czas był ogórek i marchew. Teraz powoli staje się nim ślimak. Ale po kolei.
Dążąc do uszczęśliwienia swoich obywateli, swego czasu Wspólnota Europejska stwierdziła, że nie wolno zasmucać ludzi i zmuszać ich do konsumpcji krzywych ogórków. Stąd też przez wiele lat przepisy unijne określały jaka jest ich maksymalnie dopuszczalna krzywizna. Oczywiście idealnym rozwiązaniem dla rolników było wyhodowanie prostych warzyw. Strzec musieli się ci, których ogórki produkowali zbyt krzywe.
Co prawda nie oznaczało to automatycznie, że tak wyhodowany ogórek ogórkiem nie jest, lecz miało to swoje poważne konsekwencje. Unijny prawodawca sklasyfikował ogórki wedle poszczególnych kategorii, gdzie kategoria ekstra oraz ogórki pierwszej klasy musiały być proste. No może nie do końca, gdyż pragmatyczne prawo dopuszczało 10 mm zakrzywienie na 10 cm ogórka. Większe zakrzywienie oznaczało, iż dany ogórek jest klasy drugiej albo co gorsza nawet trzeciej. Nie tak dawno jednak uznano, iż proste ogórki przestały uszczęśliwiać obywateli i restrykcyjny przepisy został zlikwidowany.
Zobacz: Unia Europejska
Na bezrybiu i ślimak ryba
Jak widać ogórek łatwego życia w Unii Europejskiej nie miał. Nie dość, że musiał być prosty, to jak się okazało przestawał też być czasami warzywem. To jednak z cech, która zresztą połączyła go z marchewką. Wbrew pozorom, które nauczyciele kładą do uczniowskich głów od podstawówki, marchew wcale nie jest warzywem, a właśnie owocem.
Zobacz serwis: Prawa konsumenta
Powód jest jak zwykle banalny (nie mylić z bananem, który swoją drogą nie może być krótszy niż 14 cm). Dżem z marchwi to tradycyjny przysmak w Portugalii, a skoro dżemy w Unii Europejskiej mają być robione z owoców (a dokładniej, cytując unijne przepisy, z mieszaniny owoców, pulpy i/lub przecieru z jednego lub kilku rodzajów owoców), to owocem musiała stać się również marchewka. Proste i mało skomplikowane?
Idźmy zatem dalej. I ustawodawcza zabawa w Boga rzeczywiście poszła jeszcze dalej. Skoro bowiem z marchwi z sukcesem zrobiono owoc, to dlaczego by tak ze ślimaka nie zrobić ryby? Dla tych, którzy jednak zaczęliby wątpić w zdolności intelektualne unijnego ustawodawcy mamy proste wytłumaczenie. Powodem takiej niebagatelnej zmiany w przyrodzie, na jaką zdecydowali się unijni biurokraci są pieniądze. Chodzi o to, by hodowlę ślimaków objąć dopłatami, jakie UE przeznacza co roku na rybołówstwo. I tak ślimak stał się rybą śródlądową. Zapewne jedyną, która na stałe mieszka na lądzie. Jak na razie.