5 ustaw, które zmienią nasze życie w ciągu najbliższych 5 lat [INFOR 5]
REKLAMA
REKLAMA
- 1. Podwójna stawka za pracę w niedziele i święta/zniesienie wolnych niedziel
- 2. Liberalizacja prawa aborcyjnego
- 3. Podwyższenie kwoty wolnej od podatku
- 4. Zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn
- 5. Dyrektywa budynkowa: początek końca ogrzewania gazem i węglem
1. Podwójna stawka za pracę w niedziele i święta/zniesienie wolnych niedziel
Galerie handlowe i supermarkety mogą już wkrótce otworzyć się w niedziele. Z hukiem, bo zapowiadanym zmianom towarzyszy burzliwa debata społeczna. Przyjrzyjmy się kto zyska, a kto straci na przywróceniu handlu w niedziele.
REKLAMA
REKLAMA
Zacznijmy od pracowników. Obrońcy zakazu z politykami PiS, związkowcami z Solidarności, a także ministrą Rodziny Pracy i Polityki Społecznej Agnieszką Dziemianowicz-Bąk z Lewicy (ciekawy sojusz, prawda?) przekonują, że ustawa wprowadzona w 2018 roku dała pracownikom handlu wytchnienie i pozwoliła im znaleźć czas dla bliskich.
Czy mają rację? I tak i nie. Z pewnością jeden stały dzień wolny w tygodniu daje umożliwia planowanie wypoczynku. Szczególnie gdy jest to niedziela, a więc dzień, w którym ponad 90 proc. pracujących Polaków ma wolne (dane Eurostatu), co zwiększa szanse na wspólne spędzenia czasu z bliską osobą - rzecz niezwykle ważna z punktu widzenia regeneracji emocjonalnej. Z drugiej strony - ustawa była dziurawa jak sito. W niedziele niehandlowe i święta otwartych było średnio 60 proc. sklepów (głównie tych o mniejszych powierzchniach), a do pracy udawało się 16,9 proc. zatrudnionych. Zakaz nie wpłynął też na obniżenie godzinowego wymiaru pracy, podobnie jak sześć lat temu, obecnie w handlu pracuje się często 200 godzin w miesiącu, co w przeliczeniu na dzień daje 10 godzin.
Dlaczego w handlu pracuje się tak długo? Pracownicy sklepów należą do najgorzej opłacanych grup zawodowych w Polsce. Według danych serwisu Wynagrodzenia.pl średnie wynagrodzenie pracownika zatrudnionego na pełnym etacie wynosi 5260 zł brutto, a więc na rękę mniej niż 4000 zł (3916 zł). Niskie stawki skłaniają pracowników do pracy w nadgodzinach.
Co planuje rząd, jeśli chodzi o zakaz handlu? Jednym z 100 konkretów rządu Donalda Tuska było zniesienie wolnych niedziel i zapewnienie pracownikom dwukrotności stawki, jaką mają zapisaną w umowie. A zatem pracownik zarabiający średnią płacę w handlu - 3916 zł netto, zarobiłby 4700 zł na rękę, przy założeniu, że pracowałby nadal 40 h w tygodniu, w tym cztery niedziele w miesiącu. Na stole jest też propozycja Polski 2050, zakładająca, że handlowa będzie co druga niedziela. W tym wypadku pensja pracownika wzrosłaby o 392 zł - do 4308 zł.
REKLAMA
Czy pracownicy będą zmuszani do pracy w niedzielę? Tę kwestie na ostrzu noża stawiają zwolennicy zakazu. Z pewnością zależy to od sieci. W przypadku tych, w których zarobki są wyższe, jak Rossmann, w niedziele handlowe trudno znaleźć chętnych do pracy, nawet za podwójne stawki. Tam, gdzie zarabia się mało, zgłoszeń w grafikach jest jednak więcej niż stanowisk w sklepach. Likwidacja wolnych niedziel przy jednoczesnym zwiększeniu stawek za pracę w niedziele poprawi więc sytuacja najgorzej opłacanych pracowników handlu, co może przełożyć się na zmniejszenie wymiaru ich pracy - skoro będą zarabiać więcej, presja na pracę w nadgodzinach będzie mniejsza.
Kto na zmianach skorzysta z całą pewnością? Według Polskiej Rady Centrów Handlowych (PRCH) powrót do handlu w niedziele pozwoliłby na wzrost zatrudnienia nawet o 40 tys. osób i zwiększył obroty handlu w galeriach o ok. 4 proc. Sieci handlowe są z kolei podzielone. Z powodu zmian przyzwyczajeń klientów obecnie niedziele handlowe dla niektórych z nich są deficytowe.
Co handlowe niedziele zmienią w życiu społeczeństwa? W ciągu 6 lat obowiązywania zakazu wyrobiliśmy już sobie pewne przyzwyczajenia. Jak na spacer to do lasu, nad rzekę, do znajomych na obiad, a nie do centrum handlowego. Handlowcy przyznają zresztą, że w nieliczne niedziele handlowe (7 w roku) ich przybytki święcą pustkami. Czy Polacy wrócą do niedzielnych zakupów? Czy galerie handlowe znów będą tętnić życiem? Nie tak prędko, choć jest szansa, że gdy będą jedną z opcji na spędzenie czasu wolnego, z czasem przyzwyczajenia ulegną zmianie. Obecnie przywrócenie handlu w niedzielę popiera 46 proc. obywateli, za utrzymaniem zakazu jest 44 proc. (badanie UCE RESEARCH).
2. Liberalizacja prawa aborcyjnego
Przywrócenie Polkom prawa do legalnej aborcji do 12 tygodnia ciąży to jeden z punktów programu Lewicy, który znalazł się także w 100 konkretach Koalicji Obywatelskiej. Wedle pomysłu żaden szpital na terenie naszego kraju nie będzie mógł odmówić zabiegu spędzenia płodu, zasłaniając się klauzulą sumienia.
Kto ma w Polsce dostęp do aborcji obecnie? Jest to możliwe tylko w dwóch wypadkach: gdy ciążą stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia ciężarnej (bez ograniczeń ze względu na wiek płodu), oraz gdy ciąża była wynikiem czynu zabronionego (ale tylko do do 12 tygodnia ciąży). Obowiązujące przepisy należą do najbardziej restrykcyjnych w Unii Europejskiej. Bardziej radykalny wariant obowiązuje jedynie na Malcie, gdzie nie jest dozwolona żadna forma przerywania ciąży.
Aktualne przepisy są wynikiem wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 18 października 2020 r. odbierającego prawo do przerwania ciąży w przypadku tzw. przesłanki embriopatologicznej (pozwalającej na przerwanie ciąży w przypadku wad letalnych płodu), co było przed datą werdyktu przyczyną zezwoleń na 98 proc. przeprowadzanych w Polsce aborcji.
Projekt liberalizacji w brzmieniu proponowanym przez Lewicę zakłada likwidację znaczną część aborcyjnego podziemia, wyrównując zarazem dostęp do przerwania ciąży, obecnie warunkowany zasobnością portfela. Zamiarem ustawodawcy jest również poprawa bezpieczeństwa przeprowadzanych zabiegów i ograniczenie stygmatyzacji kobiet, które zdecydowały się na zabieg przerywania ciąży.
Zmiany doprowadzą z pewnością do zaostrzenia konfliktu społecznego wokół tematu aborcji, co może doprowadzić do protestów społecznych. Nie można też wykluczyć, że wzrośnie liczba przeprowadzanych aborcji.
3. Podwyższenie kwoty wolnej od podatku
60 tys. złotych - taką kwotę wolną od podatku obiecała Koalicja Obywatelska podczas kampanii wyborczej. Obecnie minister finansów Andrzej Domański podtrzymuje te zapowiedź, jednak już wiemy, że zmieni się termin jej realizacji. 25 marca temu szef resortu powiedział, że “nie ma miejsca” na wyższą kwotę wolną od 1 stycznia 2025 roku. Na ile możliwy jest termin 1 stycznia 2026? Minister odpowiada enigmatycznie: “Będziemy liczyć”.
Obecnie kwota wolna od podatku wynosi 30 tys. złotych. Oznacza to, że aby zmieścić się w widełkach, trzeba zarabiać poniżej 2,5 tys. zł brutto miesięcznie. Obiecane zmiany znacząco poszerzą grupę beneficjentów kwoty wolnej. Osoby zarabiające do 6000 zł brutto (także na działalności gospodarczej) i pobierające emeryturę do 5000 zł brutto miałyby nie płacić podatku dochodowego.
Dla porównania - w 2023 roku mediana wynagrodzeń osób pracujących w Polsce wyniosła 7 144 zł. Na podwyższeniu kwoty wolnej skorzysta więc większość uczestników rynku pracy, a szczególnie ci osiągający najniższe dochody.
Zyskają obywatele, a straci budżet państwa. Według szacunków ministerstwa finansów, podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 30 000 zł do 60 000 zł w obecnej strukturze fiskalnej, wiązałoby się ze spadkiem przychodów z podatku o ok. 48 mld zł.
4. Zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn
Czy obecny rząd podwyższy wiek emerytalny? Czy zrównany zostanie wiek emerytalny kobiet i mężczyzn? Czy różnicowanie wieku emerytalnego ze względu na płeć jest przykładem dyskryminacji? To pytania, które polaryzują nie tylko społeczeństwo, ale również rządzącą koalicję.
Polska jest krajem nierówności emerytalnej. Kobiety otrzymują niższe emerytury niż mężczyźni. Ich średnia emerytura kobiet jest o ok. 30% niższa od średniej emerytury mężczyzn i ok. 15% niższa od średniej emerytury. Mężczyźni pracują dłużej niż kobiety, mimo, że żyją krócej (73,4 wobec 81,1 lat) i krócej żyją w zdrowiu (60.1 wobec 63,7 lat) Nasz system jest osobliwością na skalę europejską. Jak podaje Główny Urząd Statystyczny, kobieta przechodząca emeryturę w wieku 60. lat w styczniu 2024 r. ma przed sobą 254,3 miesiące dalszego trwania życia. Mężczyzna, który przechodzi na emeryturę przeżywa średnio 210 miesięcy. Nasz system jest osobliwością w skali kontynentu. Zauważa to Komisja Europejska, które wielokrotnie rekomendowała Polsce zrównanie wieku emerytalnego.
"Wprowadzone w 2017 r. obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn będzie miało poważny niekorzystny wpływ na wysokość przyszłych świadczeń emerytalnych oraz spowoduje znaczące różnice w poziomie świadczeń otrzymywanych przez kobiety i przez mężczyzn" - czytamy w komunikacie KE zaadresowanym do Polski.
Zwolennicy zrównania wieku emerytalnego wskazują na potrzebę podniesienia wysokości świadczenia emerytalnego kobiet, a także ograniczenie zjawiska zbyt wczesnej dezaktywacji zawodowej, a także sprawiedliwość podziału środków zgromadzonych w systemie repartycyjnym, czy wreszcie - urealnienie równouprawnienia płci.
Przeciwnicy zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn tłumaczą zasadność utrzymania dotychczasowych przepisów przede wszystkim większym obciążeniem kobiet pracą, wynikającym z konieczności łączenia przez nie obowiązków zawodowych i domowych. Często przywoływany jest także argument, że kobiety po zakończeniu, aktywności zawodowej są potrzebne rodzinie, aby pełniły funkcje opiekuńcze wobec wnuków i innych osób wymagających opieki, np. starszych rodziców. Bardzo wielu przeciwników zrównania wieku emerytalnego podkreśla, że kobiety są słabsze fizycznie i nie mogą tak długo jak mężczyźni pracować w zawodach wymagających pracy fizycznej.
Czy obecna władza odważy się wprowadzić w Polsce równość emerytalną? Nie ma w tym temacie jednoznacznych deklaracji. Donald Tusk, jak i ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz - Bąk mówią, że rząd nie planują podwyższenia wieku emerytalnego dla wszystkich obywateli. Podwyższenie, a zrównanie to jednak nie to samo…
5. Dyrektywa budynkowa: początek końca ogrzewania gazem i węglem
Miliony polskich gospodarstw dopiero co wymieniały kotły węglowe na nowoczesne piece na gaz, korzystając z hojnych programów dofinansowania, a już za 16 lat korzystanie z tych urządzeń będzie w Polsce nielegalne. Wszystko za sprawą unijnej dyrektywy budynkowej, będącej częścią wcielania w życie założeń Zielonego Ładu.
Od 2030 roku każdy powstający na terytorium Unii Europejskiej budynek mieszkalny będzie budynkiem zeroemisyjnym. Co z istniejącymi budynkami? Państwa członkowskie będą stopniowo wcielać w życie regulacje ograniczające dopuszczalność ich emisji. Na razie mieszkalnictwo stanie przed wyzwaniem zmniejszenia zużycia energii pierwotnej o co najmniej 16 proc. do 2030 r. oraz co najmniej 20–22 proc. do 2035 r. Pełna bezemisyjność zasobów mieszkaniowych jest zaplanowana jako cel na rok 2050.
Jednym z kroków milowych na tej drodze będzie wycofanie kotłów na gaz i węgiel, co ma nastąpić do roku 2040, subsydiowanie takich kotów przez państwo zakończy się już za chwilę - w roku 2025.
Równolegle rozpocznie się masowy proces termomodernizacji. Będzie to ocieplanie budynków i instalowanie odnawialnych źródeł energii, głównie pomp ciepła i fotowoltaiki. W Polsce wstępne szacunki mówią o konieczności przeprowadzenia 2,7 mln renowacji do 2030 r. Jak na razie nie ma jasnych informacji,
Dodatkowo zostaną wprowadzone klasy energetyczne od A do G, analogiczne do tych, którymi jest dziś objęty sprzęt elektroniczny, RTV i AGD (czytaj poniżej). Najbardziej energochłonne budynki, które w pierwszej kolejności będą musiały ulec modernizacji, zostaną sklasyfikowane w kategorii G. W pełni bezemisyjne otrzymają klasę A.
Kto sfinansuje termomodernizację budynków? Przedsiębiorcy i obywatele obawiają się, że większość kosztów spadnie na nich. Obawy potęguje fakt, iż UE nie posiada docelowego funduszu na ten cel. Polska może jednak skorzystać z programu REPowerEU, stworzonego na rzecz odejścia od rosyjskich węglowodorów, a także przeznaczyć część środków z Funduszy Odbudowy,
Czy wzrosną rachunki za prąd jeszcze w tym roku? Na razie nie wiemy nawet jakie będą będą ceny prądu od lipca br. Tajemnicą pozostają również taryfy na następne lata m.in. dla energii z fotowoltaiki. Rząd obiecuje jedynie tyle, że nie będzie podwyżek cen energii elektrycznej w przypadku użytkowników pomp ciepła.
REKLAMA
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
- Czytaj artykuły
- Rozwiązuj testy
- Zdobądź certyfikat