Co bogacze mają z bogactwa
REKLAMA
Ilekroć mówiłem do Gabriela, że coś jest niewiarygodnie drogie (np. wspaniałe obrazy w muzeum), on niezmiennie odpowiadał: Ale Bill Gates mógłby je kupić, prawda? Tak, Gates mógłby kupić nawet całe muzeum, ale potem mógłby nagle zmienić zdanie i oddać je z powrotem, a wtedy oglądać je mogliby wszyscy. I to byłoby bez sensu. Gabriel nie był jednak do końca przekonany.
Gabriel postanowił, że - kiedy już dorośnie - nie mógł zostać zawodowym koszykarzem, wówczas chciałby kupić drużynę. Jako profesor ekonomii mogłem tylko zadać mu pytanie, czy wie, że zakup drużyny grającej w National Basketball Association kosztuje 300-500 mln USD.
- Ale Bill Gates mógłby to zrobić. Mógłby kupić wszystkie drużyny z ligi, zgadza się? - zapytał.
- Tak - odpowiedziałem.
Ale gdyby Bill Gates stał się właścicielem całej NBA, miałby ogromne problemy z podjęciem decyzji, której drużynie kibicować. Gabriel wprawdzie przyznał mi rację, ale muszę powiedzieć, że chyba znowu nie całkiem go przekonałem.
Gates nie jest jedynym człowiekiem, który może z łatwością kupować drużyny lub obrazy. Zamieszczona w ostatnim numerze magazynu Forbes lista najbogatszych Amerykanów pokazuje, że dziewiątce najlepiej zarabiających obywateli USA, wśród nich burmistrzowi Nowego Jorku Michaelowi Bloombergowi, udało się w zeszłym roku zwiększyć swój majątek o 5-9 mld dol. Tak, to był tylko roczny przyrost ich bogactwa. Ich łączne, liczone na 55 mld dol., dochody były większe od całego dochodu narodowego ponad stu krajów.
Chcąc uzmysłowić Gabrielowi, co te astronomiczne liczby faktycznie oznaczają, powiedziałem, że aby znaleźć się w gronie dziewięciu ludzi o największych dochodach w Stanach Zjednoczonych, trzeba zarabiać co najmniej 150 dol. w ciągu sekundy, wliczając w to czas spędzony na jedzeniu i spaniu. Oznacza to dochód 9 tys. dol. na każdą minutę i 540 tys. dol. na godzinę.
Jak wypadają dochody najlepiej zarabiających Amerykanów w zestawieniu z potrzebami miliarda najuboższych ludzi świata? No więc, gdyby wspomniana dziewiątka ofiarowała swoje dochody na ten cel, stanowiłoby to równowartość około trzymiesięcznych zarobków miliarda najuboższych na świecie. (Gabriel oczywiście wie, że Bill Gates i Warren Buffet ofiarowali już dziesiątki miliardów).
Jeśli chodzi o pozostałe dziewięć miesięcy roku, to biorąc pod uwagę, że USA mają tylko 25 proc. udziału w dochodzie światowym, należy domyślać się, że są gdzieś jeszcze inne bardzo bogate osoby, które byłyby w stanie dołożyć się do tej pomocy (np. meksykański magnat telekomunikacyjny Carlos Slim, który jest konkurentem Gatesa do miana najbogatszego człowieka świata).
Trzeba powiedzieć, że pomysł, iż bardzo bogaci mogliby z łatwością rozwiązać problem ubóstwa, jest krańcowo naiwny. Większość poważnych badań akademickich potwierdza tezę, że kraje bogate najlepiej mogą pomóc biednym regionom, np. w Afryce, poprzez otwarcie swoich rynków oraz udzielanie pomocy w formie budowy infrastruktury rzeczowej i instytucjonalnej.
Największe na świecie sukcesy w zwalczeniu ubóstwa osiągają Chiny i Indie, dwa kraje, które w znacznym stopniu stanęły na nogach o własnych siłach. Ale wyjaśnienie tego Gabrielowi wydaje się jeszcze zbyt trudne. W związku z tym musiałem schronić się za nazbyt uproszczoną opinią ONZ o tym, jak byłoby dobrze, gdybyśmy dawali więcej pieniędzy.
Czy ogromne różnice w poziomie dochodów i majątku są nieuniknioną konsekwencją szybkiego wzrostu gospodarczego? W zasadzie odpowiedź pochodząca z doświadczenia historycznego brzmi tak. Chiny, których wyniki gospodarcze od 1970 roku biły wszelkie rekordy, znajdują się na najlepszej drodze, by stać się krajem o największych na świecie nierównościach w podziale dochodów. Rzeczywiście, Chiny wyprzedziły już pod tym względem USA i zbliżają się do krajów latynoamerykańskich.
Rozwiązania polityczne nie są łatwe. Wiele osób z wielkimi zarobkami to ludzie również nadzwyczaj kreatywni, tworzący ogromne wartości. Takie kraje jak Wielka Brytania energicznie zabiegają o bogatych obcokrajowców za pomocą nadzwyczajnego, preferencyjnego traktowania ich dochodów pochodzących z dokonywanych inwestycji. Najbogatsi to również nadzwyczaj mobilna grupa ludzi. Komuś, kto zarabia 540 tys. dol. na godzinę, nie zabierze wiele czasu zgromadzenie oszczędności wystarczających na zakup apartamentu, nawet w Londynie.
W każdym razie istnieją granice, do jakich system polityczny może stosować presję podatkową wobec najbogatszych. Zwróćmy uwagę, że każdy z dziewięciu Amerykanów o największych dochodach zarabia w ciągu zaledwie dwóch dni więcej niż kandydatka na prezydenta USA Hillary Clinton jest w stanie zebrać na swoją kampanię wyborczą w ciągu kwartału.
Zamiast w sposób represyjny opodatkowywać bogactwo, globalizacja wzmacnia argumenty za przejściem na płaskie opodatkowanie dochodów (lub jeszcze lepiej - konsumpcji) z zastosowaniem umiarkowanie wysokiej kwoty zwolnionej z podatku. Pomijając już argumenty, że takie rozwiązanie jest bardziej efektywne, przemawia za nim fakt, iż coraz trudniejsze i kosztowniejsze staje się utrzymanie skomplikowanych i specyficznych dla poszczególnych krajów regulacji podatkowych.
Niestety, plany przeprowadzenia fundamentalnych reform podatkowych w większości krajów są odkładane na później. Można mieć tylko nadzieję, że pokolenie naszych dzieci dorośnie w świecie, w którym będzie występować większa niż w naszych czasach równowaga między efektywnością i wartością majątku. Gabriel powiedział, że o tym pomyśli.
KENNETH ROGOFF
profesor ekonomii i polityki publicznej na Uniwersytecie Harvarda, były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego
Tłum. J. Brz.
ProjectSyndicate, 2007
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.