Po interwencji NBP złoty mocno się umocnił
REKLAMA
Ok. 17.30 za euro trzeba było zapłacić 4,40 zł, a za dolara 3,25 zł, a za szwajcarskiego franka 3,60 zł. Tymczasem w południe za wspólną walutę płacono 4,50 zł, za dolara niemal 3,35 zł, a franka - 3,69 zł.
Tak duże umocnienie polskiej waluty to efekt interwencji Narodowego Banku Polskiego na rynku walutowym. "W godzinach popołudniowych NBP dokonał sprzedaży pewnej ilości walut obcych za złote" - poinformował bank centralny w komunikacie.
Jak informowali dilerzy bankowi, na rynku obecny był również Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK).
REKLAMA
Zdaniem wiceministra finansów Dominika Radziwiłła, sytuacja na rynku walutowym uzasadnia sprzedaż większej puli walut po korzystnym kursie, a ostatnia zmienność i osłabienie kursu złotego oraz rynku obligacji nie mają uzasadnienia w fundamentach polskiej gospodarki.
"W piątek złoty odrobił sporą część strat, co jest po części zasługą dokonanej przez NBP interwencji na rynku walutowym. Naszym zdaniem NBP będzie skuteczny tylko w sytuacji, gdy będzie miał rynek po swojej stronie, czyli gdy na rynku globalnym nastąpi przynajmniej częściowe uspokojenie. Jeśli kryzys w sektorze finansowym miałby się rozwinąć złoty będzie tracił bez względu na działania NBP" - ocenił główny ekonomista X-Trade Brokers Przemysław Kwiecień.
Podobnego zdania jest analityk DM BOŚ Marek Rogalski. "Piątkowe wspólne działanie BGK z NBP, które poza sprzedażą walut na rynku, obejmowało także zakupy długoterminowych obligacji - przez BGK - było dla rynku pewnym zaskoczeniem. Niemniej należy je odbierać pozytywnie - bank centralny chce pokazać się, nie jest bierny" - powiedział Rogalski.
Analityk DM BOŚ dodał, że złoty nie traci dlatego, że spekulanci uwzięli się na Polskę, ale za sprawą globalnej ucieczki kapitałów z rynków wschodzących.
REKLAMA
Do sytuacji na rynku złotego odniósł się w piątek premier Donald Tusk, który stwierdził, że spekulacja na polskiej walucie jest od kilku dni bezdyskusyjnym faktem. Dodał, że Polska jest dobrze przygotowana na burzę na światowych rynkach, ale - zastrzegł - nie wchodzi w grę np. nieustanna interwencja na rynku finansowym.
"Kursy walut znowu zaczęły się chybotać. Widać wyraźnie, że ten czarny scenariusz, jeśli chodzi o światową gospodarkę, naprawdę może się spełnić. Dzisiaj trzeba walczyć z niezwykłą determinacją, żeby przetrwać ten najtrudniejszy okres - mówimy o najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu miesiącach" - powiedział szef rządu.
Bardziej dosadny był w piątek wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, który powiedział, że na rynkach może dojść do tsunami.
"Jeżeli w Ameryce nastąpi ostra wyprzedaż podczas piątkowej sesji, to trzeba się ostro przygotować do takiego tsunami, które będzie na rynkach giełdowych" - powiedział Pawlak.
"Na rynkach finansowych, dużym ryzykiem są gracze, którzy uczestniczą zarówno w robieniu koniunktury i dużej euforii, ale także ci, którzy posługują się strachem i grają na spadki" - dodał Pawlak.
W czwartek prezes NBP Marek Belka przyznał, że kurs złotego oddala się do zdrowych fundamentów gospodarki, a jego osłabienie wpływa niekorzystnie na ceny, utrudniając bankowi centralnemu kontrolę inflacji oraz osłabia potencjał wzrostowy PKB.
W piątek był kolejnym dniem spadków na warszawskiej giełdzie, na zamknięciu warszawski indeks WIG20 stracił 1,0 proc.
Na plusach sesje zakończyły inne główne giełdy w Europie. Niemiecki DAX na zamknięciu zyskał 0,5 proc., francuski CAC 40 wzrósł o 0,9 proc., a FTSE 100 o 0,2 proc.
Na zielono świeciły też indeksy giełdowe w USA. Ok. 17.30 Dow Jones zyskiwał 0,2 proc., Nasdaq rósł o 1,0 proc., a S&P 500 o 0,6 proc.
W ciągu piątkowej sesji warszawski indeks tracił nawet 4 proc., a w Europie spadki sięgały 3 proc.
Nastrojów na warszawskim parkiecie, ani na rynku złotego, nie poprawiły w piątek nawet bardzo dobre dane dotyczące sprzedaży detalicznej. GUS poinformował, że w sierpniu wzrosła ona w ujęciu rocznym o 11,3 proc. Tymczasem rynek obstawiał wzrost o 9,2 proc.
REKLAMA