Czy ostatnie spadki to koniec hossy, czy solidna korekta
REKLAMA
REKLAMA
Trudno nazwać ostatnie spadki na giełdach końcem hossy, ponieważ w horyzoncie ostatnich pięciu lat nie było przyzwoitej korekty i być może obecnie obserwujemy taki proces. Można więc obecnie założyć, że mamy korektę wzrostów i należy uzbroić się w cierpliwość. Długość jej trwania trudno bowiem przewidzieć. Zgubne dla naszych oszczędności może nie być to, że teraz zostały one uszczuplone, ale powszechne oczekiwanie, że spadki potrwają parę miesięcy, najwyżej rok. Korekta może być znacznie dłuższa i należy liczyć się z tym, że potrwa co najmniej rok. Wówczas w przypadku takiego scenariusza wydłużony horyzont naszych inwestycji daje szansę, że na przykład po dwóch latach spadków nie zamkniemy inwestycji w samym dołku.
Na górce hossy emocjami rządzi chciwość, a przy końcu bessy strach. W ostatniej fazie wzrostów inwestorzy często zapominają, że ponadprzeciętne zyski nie są normą i należy czasami pozwolić sobie na bycie z boku mimo rosnących w zawrotnym tempie indeksów.
REKLAMA
Sztuka bycia z boku na przegrzanym rynku jest równie trudna, jak wchodzenie na rynek w czasie bessy. W długim terminie strategie takie są najbardziej zyskowne. Co jednak zrobić, jeśli nie wyszliśmy w porę. Najgorszy dylemat mają ci, którzy na początku inwestycji mają straty. Ryzykowne jest odrabianie za wszelką cenę, bo może to doprowadzić do całkowitej utraty kapitału. Ważne jest również sprawdzenie, jak mamy zdywersyfikowany portfel. Jeżeli nasze inwestycje oparte są na pojedynczych aktywach, to istnieje ryzyko, że nie odrobimy strat w ogóle mimo powszechnego mniemania, że giełda w długim terminie zawsze rośnie. Dywersyfikacja, którą w pewnym sensie zapewniają fundusze inwestycyjne, przy prawdziwości powyższego zdania, powinna w dłuższym terminie przynieść zyski.
Obecnie uwaga rynków zwrócona będzie na dane z amerykańskiej gospodarki zwłaszcza na skutki wczorajszej decyzji FED. Dodatkowo część inwestorów oczekuje dalszego luzowania polityki pieniężnej. Być może poprawi to sytuację kredytobiorców, obniżając koszty obsługi zadłużenia. Trudno obecnie ocenić, czy pomoże to w poprawie zaufania na rynku długu, a zwłaszcza w sektorze ubezpieczeń emisji, gdzie szacowane problemy są na poziomie kredytów hipotecznych.
Walka z przewidywaną recesją jest obecnie dla banku amerykańskiego priorytetem, spychając problem inflacji na drugi plan. Niewiadomą jest, jak inwestorzy zagraniczni podejdą do inwestycji w amerykańskie obligacje, których rentowność trudno zaliczyć do atrakcyjnych. Spadek popytu na nie może być pewnym problemem dla administracji rządowej, która dla swojego programu gospodarczego potrzebuje niemałych środków.
Leszek Milczarek
zarządzający aktywami w IDMSA
REKLAMA