Koniec darmowej informacji w sieci?
REKLAMA
REKLAMA
Rupert Murdoch, największy magnat prasowy i telewizyjny na świecie, kontrolujący koncern News Corp., do którego należy m.in. dziennik The Wall Street Journal, kilka dni temu nie pozostawił nikomu wątpliwości.
- Ludzie przyzwyczaili się do czytania za darmo newsów w sieci. To się musi zmienić. Na pobieranie opłat będzie się decydowało coraz więcej wydawców - powiedział podczas ostatniej konferencji Cable Show w Waszyngtonie.
REKLAMA
To może być zapowiedź poważnych zmian w strategiach biznesowych wielu wydawców prasy, którzy dotychczas liczyli, że zamiast na opłatach za treści w sieci zarobią więcej na reklamie internetowej. Ale ten model nie wypalił, bo nawet najlepsi - np. wydawca Time - nie czerpią z tego źródła więcej niż 20 proc. przychodów. Mając nóż na gardle z powodu kryzysu, coraz więcej wydawców zaczyna więc głośno mówić o ograniczeniu w sieci darmowych treści.
Balansujący na granicy bankructwa wydawca dziennika New York Times ponownie rozważa powrót do wprowadzenia opłat za część treści. Miał już taką usługę TimeSelect, w której sprzedawał dostęp do publicystyki, zarabiając na tym rocznie 10 mln dol. Ale zrezygnował z niej, bo uznał, że więcej pieniędzy przyniosą mu reklamy. Nie przyniosły. Rupert Murdoch, przejmując dziennik The Wall Street Journal, zapowiadał, że zniesie opłaty za dostęp do części treści, ale gdy zobaczył, jakie to przynosi pieniądze, natychmiast się z tej deklaracji wycofał.
- To nie żyła złota, ale nie jest źle - stwierdził.
Zwiększenia przychodów z płatnych treści łatwiej przyjdzie wydawcom specjalistycznym. Takim jak działający globalnie wydawcy WSJ.com czy FT.com, a w Polsce Infor Biznes czy Presspublica (wszyscy już sprzedają część treści). Czytelnicy gotowi są zapłacić za informacje specjalistyczne, ale nie za newsy polityczne. Najlepszym przykładem jest amerykański ConsumerReport.org, serwis konsumencki o wysokim zaufaniu czytelników - ma obecnie 3,3 mln abonentów, z których około 3 mln płaci rocznie za dostęp do serwisu internetowego 26 dol. Dodatkowo co miesiąc sprzedaje się jeszcze 4 mln egzemplarzy papierowych, rozsyłanych prenumeratorom. Wydawcy będą szli w tym kierunku, próbując modelu biznesowego: część treści za darmo, część - ekskluzywnych - za pieniądze. Gdy gospodarka kwitła, nie było to konieczne, dziś muszą coś zmienić, żeby przetrwać.
Zwiększenie liczby płatnych treści przyśpieszyć może także zgodne stanowisko większości największych wydawców w sprawie kopiowania ich treści przez portale i inne serwisy.
- Mamy pozwalać Google czy Yahoo! kraść nasze materiały... No, nie kraść, lecz brać? - zapytał na konferencji Cable News Rupert Murdoch.
W tym samym tonie wypowiedział się w niedawnym wywiadzie dla tygodnika Der Spiegel Mathias Dopfner, prezes niemieckiego koncernu Axel Springer, innego giganta prasowego.
REKLAMA
- Chyba nie może być tak, że wydawcy tworzą dzisiaj treści dużym nakładem wysiłku i pieniędzy, a nadawcy internetowi i wyszukiwarki posługują się nimi swobodnie i podają jako własny produkt. Prawo ochrony treści powinno w przyszłości zakładać, że powielanie profesjonalnych treści również musi kosztować - dodał.
Internet sam w sobie tworzy dzisiaj niewiele. W największym polskim portalu Onet.pl, odwiedzanym miesięcznie przez ponad 9 mln użytkowników, zaledwie 25 proc. treści tworzonych jest przez redakcję. Reszta pochodzi z innych źródeł.
Przedwczoraj do walczących z kradzieżami treści wydawców dołączyła jedna z największych agencji prasowych na świecie Assosiated Press. Zapowiedziała, że stworzy oprogramowanie wyszukujące w sieci serwisy, które zamieszczają jej materiały, a prawnicy sprawdzą, czy jest to zgodne z prawem. W Polsce podobne kroki podjęli niedawno wydawcy Infor Biznes i Presspublica.
do 20 proc. przychodów wydawców pochodzi z reklamy w internecie
REKLAMA